poniedziałek, 23 grudnia 2013

Z głębi serca płynące...


Kochani...

Tak naprawdę... z najgłębszej głębi serca, życzymy Wam cudownych, rodzinnych Świąt, niezapomnianej atmosfery i wszystkiego tego dobrego czym obdarza nas ten magiczny czas...

Całujemy, bardzo mocno :-)


niedziela, 1 grudnia 2013

Recyklingowy kalendarz adwentowy i wieniec, który zwiał...


Obiecałam Wam pokazac wieńce adwentowe naszych osiedlowych parafii, ale niestety mogę pokazac tylko jeden. I to niestety ten, moim zdaniem mniej ciekawy, bo strasznie kolorowy. Ale takie było zamówienie, więc w kwestii kolorów nic się zrobic nie dało.. Niestety, trzeba też było upchac w środek woal, bo Pan Kościelny "dał ciała " i nie poradził sobie ze stojakiem, który w środku wieńca straszył potwornym żelastwem... Ale koniec końcem wieniec chyba ujdzie, więc go Wam pokazuję :-)





Drugi wieniec był taki bardziej ekologiczny, w kremie i naturalnych, drewnianych dodatkach... Niestety drugi Pan Kościelny wpadł jak po ogień, wieniec zabrał i dał nogę w minutę... Nie dało rady go uwiecznic. Bardzo żałuję, bo mnie osobiście bardzo się podobał...

Oczywiście w domu wieńca oczywiście nadal brak... Jednak to prawda, że szewc bez butów chodzi...  Ale za to jest kalendarz adwentowy!!! 100% recyklingowy.....Nie jest w formie torebek z łakociami, a tylko karteczek z numerkami... Gabrysia zjada tyle słodyczy, że zrezygnowałam z jeszcze jednej możliwości na ich podjadanie... I pomyslec, że do 5 roku życia nie wiedziała co to słodycze... Ach Ci dziadkowie....

Gabrysia robiła kalendarz praktycznie sama. Cięła karteczki, malowała farbami literki, robiła dziurki i nawlekała je na wełenkę z sprutego swetra... Jedynie karteczki były z nowego papieru.



Mama tylko trochę pomagała przy niektórych cyferkach..  Gotowy kalendarz jest bardzo prosty, ale zrobiła go sama i jest to jej pierwszy, własny kalendarz... Mam nadzieje, że będzie go długo pamiętała...




Dzisiaj przed wyjściem do kościółka, pierwsza karteczka spadła...  Niestety, mamie tez padła bateria w aparacie, więc zdjęcie jest na chwile sprzed ciachnięcia ;-)


Niech żyje mama i jej gapiostwo!!!

Buziaki dla Was wszystkich Kochani!!!!

czwartek, 28 listopada 2013

Wieczorne kalorie ku popędzeniu chandry precz...

Kiedyś już chyba pisałam  o moim pieczeniu ciasta drożdżowego... Początki były trudne... Chęci wielkie, próby wielokrotne i efekt wciąż ten sam.... Beznadziejny... Przepisy różniste, łapki urobione i uciastowane po łokcie i wciąż nic.... Wychodził mi zawsze jakis taki słodki chleb z bakaliami, bo ciastem to byłoby to grzech nazwac...I kiedy już byłam gotowa się poddac, przeczytałam na którymś słodkim blogu ( niestety nie pamiętam juz na którym), że do ciasta drożdzowego trzeba miec dużo miłości, cierpliwości i czasu... i że trzeba dodawac jak najmniej drożdży. Im mniej drożdzy i dłuższy czas wyrastania, tym lepsze efekty... I wiecie co... to prawda... Odczekałam jakiś czas po ostatnim niepowodzeniu, znalazłam taki prościutki przepis, w którym nie ma nawet grama tłuszczu, i w sobotę, kiedy mam cały dzień dla siebie po prostu zagniotłam ciasto i zostawiłam na pastwę drożdży... W sumie rosło chyba jakiś 4 godziny... Piekę je już od zeszłego roku i efekt jest zawsze taki sam...



I nawet Gabrysia, która generalnie pieczonych ciast nie jada łamie się przy drożdżowym...



Nie mam natomiast kompletnie pomysłu na sernik... Mimo wielokrotnych prób z wieloma przepisami, sernik jest zawsze z zakalcem... Ręce opadają...

Jeśli macie Dziewczyny kochane, jakiś ultraprosty przepis na sernik bez udziwnień ( bez bezy, piany, owoców) to chętnie przyjmę pod skrzydła...

Jeśli się uda dokończyc, jutro pokażę Wam wieńce adwentowe, która nasze kwiaciarnia robi dla naszych osiedlowych parafii... Zapowiadają się pięknie... szkoda tylko, że szewc bez butów chodzi, i w domu nie ma jeszcze nawet śladu żadnego wianka... Może w sobotę się uda...

Całuję Was, Kochane :-)

sobota, 9 listopada 2013

O wyższości długiego, jesiennego wieczoru, nad krótkim, jesiennym dniem....

Właściwie, to nie ma nad czym się rozwodzic... bo każdy tę wyższośc chyba dostrzega. Oczywiście mówię o takim paskudnym dniu jak dzisiaj. Mokrym, burym, ciemnym...fuj... Dlatego, wieczory uwielbiam... długie, ciepłe... pachnące waniliowym, bądź cedrowym kominkiem... Z blaskiem świec, rozproszonym światłem małych lampeczek...

Ogromny kontrast między tym samym parapetem w dzień i wieczorem...










Światło jest magicznym narzędziem, prawda...?

Życzę Wam Kochani cudownych, długich, ciepłych wieczorów... Buziaki...

sobota, 12 października 2013

Połowa kuchni... i hoker ze śmietnika...

Witajcie Kochani!

Chce Wam dzisiaj pokazac troszeczkę mojej kuchni. Tylko troszczkę, Bo słońce podczas robienia zdjęc tak świeciło, że zdjęcia nie nadają się do pokazania. Dodatkowo pojawi sie w kadrze śmietnikowy hokerek, który co prawda nadal jest w stanie smietnikowym, ale pokazuje jak będzie w pełni wyglądac barek. Kuchania co prawda jest tylko po części moja, bo jak wiecie mieszkanko wynajmujemy i meble nie sa nasze, ale staram się ja po swojemu oswoic. Dlatego pojawiła się nad barkiem patynowana półka, pojawiają się ukochane kropki na ceramice i szklane dodatki. Nie zdjęłam do zjęc plastikowego, czerwonego zegara, ktróry co prawda gryzie mnie w oczy, ale mój mąż jest od niego uzależniony z uwagi na poranne sprawdzanie czasu. Dostanę pozwolenie na jego zdjęcie dopiero jak kupię inny.... Faceci.... Praktyka przede wszystkim... Wywaliłabym go od razu... ( zegar oczywiście )... ale na razie staram się go nie widziec...










I to wspomniany, autentycznie smietnikowy hoker.  Czeka go szlifowanie i malowanie na biało. Mam nadzieję, że uda mi się zdobyc drugi, podobny, bądź taki sam. Gdyby ktoś chciał wyrzucic takie cudeńko to ja chętnie wezmę lub odkupię :-)

Próbuję oswoic to nasze - nie nasze mieszkanko. Właśnie najgorsza do oswojenia jest kuchnia, bo jest całkowicie zabudowana. Cieszę się, że jest biała. Martwi mnie ta auluminiowa rura przy barku... Tańczyc się przy niej nie da.... a patrzec niestety na nią muszę... Ale przyznam się, że bardzo dobrze się w tej naszej kuchni czuję... Mam nadzieję, że trochę się Wam spodoba... Buziaki!

niedziela, 6 października 2013

Jesień, jesień, jesień, ach to Ty...

 Wczoraj, za sprawą cudownego, słonecznego dnia, Matka i Córka wybrały się z domowym Kundlem na grzyby... Oczywiście tylko teoretycznie, bo o 12.00 w południe bardziej jest czas na przerabianie zebranych wcześniej okazów niż na wychodzenie po nie.... Ale nic to...  Zamiast grzybów szukałyśmy innych, leśnych okazów i znalazłyśmy Klona Giganta... Liśc większy dwa razy od głowy Gabrysi...



Na zdjęciu nie wyszedł jakoś zbyt okazale, ale uwierzcie mi, gigant...

A jeśli chodzi o grzyby.... To jedyne znalezione okazy...



Obawiam się, że niezbyt jadalne...

Ale zamiast grzybów, złowiłyśmy Dzięcioła... Stukał i stukał  nam nad głowami, aż go zlokalizowałysmy... Troche mało go widac, ale był naprawdę wysoko...



Wiecie, to wstyd się przyznac, ale w codziennym pośpiechu, więc czasu spędzam razem z psem, który śpi pod moim krzesłem gdy pracuję, niż z własnym dzieckiem... To z psem biegam po lesie, z dzieckiem juz nie mam czasu... Gabrysia ma koszmarny plan lekcji... Codziennie na 11.45, i wraca zwykle około 16tej... Masakra... A sobota to zwykle dzień sprzątania, a po sprzątaniu juz zwykle nic sie nie chce... Dlatego postanowiłam, że to musi sie zmienic... Kij w oko kurzowi i innym smieciom... Pajęczyny będziemy zrywac w poniedziałki, ale wcale ( może same zlezą ze ścian...? ) Radośc dziecka idącego z nami ramie w ramię, jest bezcenna. Tego czasu nic nam nie zabierze i nie wymaże z pamięci, prawda...? Ostatnio koniecznośc walki z finansowym dołem przesłonila mi poł świata i dzięki Bogu w porę się opamietałam... bo byc może, niedługo nie miałabym z kim na te spacery chodzic...



Bo niestety dzieci rosną... I z wiekiem coraz bardziej ciągną do koleżanek, potem chłopaków ( o zgrozo ;-) i zanim sie obejrzymy, nasze słodkie, małe panieneczki ( bądź chłopaczki) oganiaja sie od nas jak od uprzykrzonej muchy i możemy tylko z boku patrzec jak chcą spędzac czas juz z kims innym...





Dlatego, żegnajcie pracujące weekendy... wracamy do chlubnej tradycji spędzania wolnego czasu tak jak Pan Bog przykazał... RAZEM... a nie tylko obok siebie... bo chodź między nami, Mamami i Córkami jest nadal wszystko OK, to trzeba to pielęgnowac i wzmacniac...

Tym optymistycznym akcentem, machamy do Was ze słonecznego, mazurskiego lasu :-) Buziaki!!!







poniedziałek, 30 września 2013

Beauty spod śmietnika :-)

Mam namiętnośc, do stareńkich szafeczek drewnianych... Zapełniłabym nimi cały dom... Ta o której pisze została zakupiona na allegro, za parę groszy i w opłakanym stanie... Nadal nie jest idealna, ale taka właśnie ma byc. Gdzieś tam brakuje jej forniru, w paru miejscach jest wgnieciona, ale mnie to kompletnie nie przeszkadza. W orginale szafeczka ma drzwiczki, ale sposób ich otwierania doprowadzał mnie do szału ( czytaj: za każdym razem drzwiczki wypadały ...). Dlatego drzwiczki zostały wyjęte i szafeczka ze schowka na ręczniki, została gazetnikiem...





Troszkę zdrowia kosztowało nas darcie starego lakieru, bo chyba był oryginalny i chyba bardzo porządny, bo za nic nie chciał zleźc...


A tutaj cieżko pracujący Mąż...







Nie wiem co mi sie ostatnio porobiło , ale mogę powiększyc tylko pierwsze, załadowane zdjęcie... Ma ktoś pomysł dlaczego... ? Wkurza mnie to okrutnie... I do tego ładuje sie też co drugie... Masakra..

Pozdrowienia ślę ciepłe, buziaki :-)