piątek, 19 kwietnia 2013

Moje prywatne hand made :-)

Witajcie!

Półka zostala kupiona dawno temu, ale została w starym mieszkaniu i dopiero niedawno udało mi się ją przywieźc z Włocławka. Wyszperana na pchlim targu, pracowicie oczyszczona, pobielona ( dośc nieudolnie hihihi ), zawisła w mojej wiejskiej kuchni, jako dowód mojej ogromnej miłosci do bielonych mebli... Mimo, że moja obecna kuchnia jest w środku miasta, to miłośc do wiejskiej kuchni wcale u mnie nie zmalała i dlatego półka zawisła również tutaj i codzinnie cieszy moje oko...



Małżonek jest średnio zadowolony, bo jak mówi, nie lubi rynku w domu.... ale pogodził się zrezygnowany z sytuacją... Kuchnia to moje królestwo, a skoro lubi moją mało minimalistyczną kuchnię na talerzach... to musi również polubic jedną, maleńką , choc mało minimalistyczną półeczkę ;-)


Listwa na dole półki nie miała haczyków, ale udało się kupic białe, pasujące i wkręcic w drewno... Moge wieszac kubeczki... nareszcie....




Teraz namiętnie szukam starego, drewnianego stołu do odnowienia... Wszystko co znajduje, niestety jest w astronomicznej cenie... Im gorszy stan, tym wyższa cena. Sprzedawcy szaleją... totalna wariacja...Ostatnio znlazłam na allegro stolik, który miał na wylot dziury w blacie , trzy nogi i kosztował jedyne 699 zł... katastrofa....  Ale nie poddaję się... Bo pod tą połeczką musi koniecznie stanąc drewniany, zgrzebny stoliczek.... chętnie taki....


Fot. by internet...

A skoro marzenia mają wielką moc sprawczą... to ten stolik kiedyś tu stanie... prawda...?

Buziaki... Asia...

piątek, 12 kwietnia 2013

Topnieją Mazury...

Witajcie...

Dawno mnie nie było... Sprawy osobiste, dosyc ponure nie pozwalały na obecnośc na Waszych blogach...o pisaniu własnych postów nawet nie wspomnę... Sytuacja jednak prawie opanowana wiec z tym większa radością pisze do Was z topniejących Mazur... A.. i dziekuję jeszcze, bardzo bardzo tym dobrym duszyczkom, które w czasie mojej nieobecnosci pytały czy nadal żyje... Całuję Was mocno dziewczyny!


Tak wygladał Augustów w ubieglą niedzielę...


Bardzo żałuję, że nie widac, jak ścieka wada z dachu... Naprawdę wyglądało to jak solanka na tezniach...



Strach pomyślec, że ten śnieg leży tutaj w kwietniu !!!

Ale, spacer był cudowny. Mimo śniegu po kolana gdzieniegdzie, słońce grzało jak szalone trudno było wracac do domu na obiad. Dlatego przedłużylismy sobie tę orgię doznań na obiadek w knajpce..
Gówniarstwo nie chcące docenic świetnego jedzonka, która serwowała kuchnia, pożerało jedynie frytki...

 
 
 

Nie pokaże Wam co jadło starszeństwo, gdyz czekaliśmy tak długo, że jak już postawiono przed nami talerze, aparat był od dawna spakowany i nie chciało mi się go już wyciagac...Ale to takie uroki knajpki, w której podają świeże, przygotowywane bezpośrednio przed pożyciem posiłki, nie odgrzewane na szybko w mikrofali... Pewnie tez wolicie poczekac na pysznosci niż zdowalac się byle czym, podawanym na szybko z okienka... Niech żyje slow food!

Pozdrawiamy Was bardzo goraco... Biegnę nagrabiac zaległości na Waszych blogach!!!